Strona główna / Moja kancelaria / Kłamliwa prawica

Kłamliwa prawica

Prof. Wojciech Sadurski: Nie wzywajcie imienia konstytucji nadaremno. Prawica pyta: dlaczego atakujecie Kościół, zamiast polemizować z wyrokiem na płaszczyźnie prawa? Podejmuję to wyzwanie.

Po ogłoszeniu głośnego komunikatu z 22 października przez Grupę Znajomych Mgr Julii Przyłębskiej (zwanego, z dużą przesadą, „wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego”), na prawicy podniosły się głosy, że polityka polityką, ale konstytucja podyktowała taki właśnie wyrok. Zresztą – nie tylko na prawicy, ale i w mediach prorządowych, a także w kręgach zupełnie poczciwych agnostyków prawniczych. Rozsądny Michał Szułdrzyński z rozsądnej „Rzeczpospolitej” wyraził w mediach społecznościowych rozsądne wezwanie do rozsądku: „Przesłuchałem jeszcze raz uzasadnienie wyroku TK. Prawny wywód, nie religijny ani polityczny. Dlaczego przeciwnicy tego wyroku atakują Kościół i PiS zamiast polemizować z meritum?”. No właśnie, dlaczego? Przecież ani PiS, ani Kościół nie mają z wyrokiem nic wspólnego: wniosek do TK zgłosili posłowie z Marsa, którzy też nigdy analogicznych rozstrzygnięć ustawowych nie proponowali. Właściwą płaszczyzną kwestionowania wyroku, słyszymy, jest płaszczyzna prawna.

Dobrze, podejmę to wezwanie. Tym bardziej że prawniczą kropkę nad i postawił sam Prezes Jarosław Kaczyński w swym Orędziu do Niesfornego Narodu: „Ten wyrok jest całkowicie zgodny z konstytucją, co więcej – w świetle konstytucji innego wyroku w tej sprawie być nie mogło”. Dalsze słowa Kaczyńskiego: „Tego wyroku nie można zmienić w trakcie obowiązywania obecnej konstytucji”, ucieszyły szefa Ordo Iuris adw. Jerzego Kwaśniewskiego, który podsumował przymilnie: “tak kończy się nawoływanie do zaniechania publikacji wyroku wydanego przez Trybunał Konstytucyjny”, dając tym samym wyraz przekonaniu, że Wola Wodza jest najwyższym prawem Rzeczypospolitej: Nowogrodzka locuta, causa finita.

Arbitralny wymysł

Tyle że to wszystko nieprawda. Prawnik Kaczyński o tym wie i oszukuje ludzi, a naiwni to podchwytują. Prawniczo nic w konstytucji nie nakazuje ani ustawodawcy (czyli parlamentowi), ani Trybunałowi Konstytucyjnemu (gdyby takowy istniał), ani sądom ograniczyć prawa do przerywania ciąży w taki właśnie sposób, czyli wyłącznie do przypadków zagrożenia dla życia i zdrowia matki lub ciąży pochodzącej z przestępstwa. To wyłącznie arbitralny wymysł PiS podchwycony potulnie przez grupę z al. Szucha, a wyartykułowany w formie niby-prawniczej przez religijnego fanatyka dublera Justyna Piskorskiego.

Takiego rozwiązania nie dyktuje ani tekst konstytucji, ani interpretacja „intencjonalna” ustawy zasadniczej, ani utrwalone orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego z czasów jego istnienia w Rzeczypospolitej.

Najpierw – tekst konstytucji. Warto przypomnieć, że konstytucja nie mówi nawet o „prawie do życia” (tym bardziej zaś, o prawie do życia od poczęcia), ale o tym, że „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia” (art. 38). Dla nieprawniczego oka to może żadna różnica, ale każdy prawnik, gdzieś tak po drugim lub trzecim roku studiów, wie, że „prawo do czegoś”, a „ochrona prawna” to dwie różne rzeczy. Ochrona prawna – to programowe zalecenie dla władz państwowych, które muszą ten cel równoważyć i balansować, by zapewnić realizację innych celów – w tym przypadku np. dobrostanu matki i reszty rodziny, ich pomyślności, warunków realizacji szczęścia itp.

Ochrona prawna, ale nie absolutna

Konstytucja w kilku innych artykułach operuje analogicznym pojęciem „prawnej ochrony” i w żadnym przypadku nie oznacza to absolutnego prawa obywatela do przedmiotu tej ochrony. Konstytucja np. zapewnia prawną ochronę „życia prywatnego, rodzinnego, czci i dobrego imienia” (art. 47) albo „konsumentów, użytkowników i najemców” (art. 76) – ale nie oznacza to, że ludzie mają absolutne prawo do ochrony dobrego imienia (np. ochrona przed zniesławieniem musi być równoważona względem na wolność prasy) albo do najmu (ochrona najemców równoważona jest interesami właścicieli).

Gdyby konstytucja miała zadeklarować „prawo do życia”, mogła tak właśnie powiedzieć, jak np. mówi o „prawie do równego traktowania” (art. 32), „prawie do sprawiedliwego rozpatrzenia sprawy przez niezależny sąd” (art. 45) albo „prawie do uzyskiwania informacji o działalności organów władzy publicznej” (art. 61). Nic nie stało na przeszkodzie, by twórcy obecnej konstytucji nie ujęli „prawa do życia” w taki właśnie sposób. Wybrali oni jednak – celowo i świadomie przecież – łagodniejszą formułę, a mianowicie „ochrony prawnej życia”.

To wiąże się z drugim argumentem, z tzw. wykładni intencjonalnej. W konstytucjonalizmie przyjęte jest, że gdy słowa konstytucji są niejasne lub dwuznaczne, należy wspomóc ich rozumienie dotarciem do intencji twórców konstytucji, jeśli je możemy poznać, bo przecież słowa są nośnikiem zamierzeń i motywacji autora. Tu akurat sprawa jest zupełnie jasna: nie ma żadnych kłopotów z rekonstrukcją intencji twórców konstytucji z 1997. Mieli „na stole” propozycję zadeklarowania prawa do życia od chwili poczęcia (projekty konstytucyjne „Solidarności” i KPN) – i całkowicie świadomie ją odrzucili. Można oczywiście z takim ich zabiegiem nie zgadzać się, ale nie można powoływać się na konstytucję jako źródło zakazu aborcji. Twórcy konstytucji w tym względzie zgodzili się, że się nie zgadzają – a zatem pozostawili furtkę otwartą dla ustawodawcy. Ta sprawa była zresztą jednym z głównych warunków kompromisu konstytucyjnego z 1997 roku.

Wyrok sprzed ćwierćwiecza

Pozostaje orzecznictwo Trybunału – ostatnia deska ratunku dla obrońców rzekomych konstytucyjnych podstaw komunikatu z al. Szucha z 22 października. Tu głównym dowodem ma być słynny wyrok z 28 maja 1997, w którym większość sędziów (przy bardzo mocnych zdaniach odrębnych) poszła za sugestiami swego prezesa prof. Andrzeja Zolla i ograniczyła dopuszczalność aborcji do trzech przypadków: zagrożenie dla życia matki, ciąża z przestępstwa, wady płodu. Orzeczenie to publicznie krytykowałem za (moim zdaniem) wady logiczne i prawnicze (prof. Zoll wywiódł prawo do życia z… zasady demokratycznego państwa prawa, a następnie na tej podstawie uznał jedne, a odrzucił inne przesłanki aborcji) – ale to nie jest tu istotne, bo stanowi ono utrwaloną, w zasadzie niekwestionowaną część linii orzeczniczej.

Tyle że kompletnie nie pasuje ono do obrony decyzji z 22 października. Łączenie komunikatu wygłoszonego przez Justyna Piskorskiego z wyrokiem TK z 1997 jest prawniczym oszustwem.

Po pierwsze, dlatego że tamto orzeczenie wydane było pod rządami dawnej ustawy zasadniczej, czyli tzw. małej konstytucji z 1992 roku, która o ochronie życia w ogóle nic nie mówiła, a zatem Trybunał miał zupełnie inne (szersze) konstytucyjne ramy działania niż dzisiaj. Nowa konstytucja, z 1997, w tym czasie nie weszła jeszcze w życie, a Trybunał bardzo się spieszył wtedy z zaostrzeniem prawa antyaborcyjnego, by zrobić prezent papieżowi przed jego zbliżającą się wizytą w Polsce.

Po drugie, nawet przyjmując, że wyrok z 1997 stanowi odpowiedni precedens dla dzisiejszych rozstrzygnięć – wyraźnie dopuszcza on legalność aborcji w przypadku genetycznej wady płodu. Wykluczenie tej przesłanki jest więc dzisiejszą inwencją PiS, zrealizowaną przez posłusznych prawników z al. Szucha, niemającą nic wspólnego z wyrokiem 1997 – wręcz przeciwnie, jest z tamtym wyrokiem sprzeczna.

Na koniec wreszcie – w swym uzasadnieniu tamtego wyroku prof. Zoll wyraźnie napisał: „Stwierdzenie, że życie człowieka w każdej fazie jego rozwoju stanowi wartość konstytucyjną podlegającą ochronie, nie oznacza, że intensywność tej ochrony w każdej fazie życia i w każdych okolicznościach ma być taka sama”. To zdanie jest wygodnie pomijane przez dzisiejszych obrońców rozstrzygnięcia z 22 października, a jest przecież absolutnie kluczowe. Oznacza ono, że choć wartość życia jest taka sama, to jednak stopień ochrony prawnej – może być różny. A konstytucja mówi właśnie o „ochronie prawnej życia”, nie o jego „wartości”. A zatem to ustawodawca może decydować o stopniu ochrony życia na jego różnych etapach, uwzględniając wartości konkurencyjne, także zapisane w konstytucji (np. „nietykalność osobistą” i „ochronę życia prywatnego”: czy wymuszony przez państwo poród jest z nimi zgodny?). Czy Justyn Piskorski to doczytał? A jeśli doczytał – zrozumiał?

Zadanie dla parlamentu

Nie, ani konstytucja ani orzecznictwo Trybunału nie dają najmniejszych podstaw prawnych dla komunikatu z 22 października. Należy traktować go tak, jak na to zasługuje: jako oryginalny wkład fanatyków religijnych w przykręcanie śruby polskim kobietom, na dodatek dokonany nie przez ustawodawcę, gdzie przecież Zjednoczona Prawica ma większość i może spokojnie takie zmiany wprowadzić, ale się boi, więc tchórzliwie zlecony grupie gorliwych pomocników z al. Szucha.

Źródło; Archiwum Osiatyńskiego. Artykuł prof. Sadurskiego ukazał się pierwotnie w „Gazecie Wyborczej”.

Sprawdź także

Szok dla sędziów

W niedzielę 14 kwietnia w programie „Wstajesz i Wiesz” na antenie TVN24 sędzia Beata Morawiec, …