Najnowsze informacje
Strona główna / Moja kancelaria / Ranga ordynacji wyborczej

Ranga ordynacji wyborczej

Jerzy A. Stępień: przypomnę wydarzenia z początków transformacji związane z ordynacją wyborczą. Miałem na myśli to, co działo się w drugiej połowie lipca 1989 r. w czasie bezpośrednio poprzedzającym wybór gen. Jaruzelskiego na prezydenta.

Otóż sprawa wyboru prezydenta przeciągała się. Wiadomo było, że Wałęsa nie będzie ubiegał się o wybór, mówiono o Tadeuszu Fiszbachu, ale w końcu zwyciężyła koncepcja „wasz prezydent, nasz premier”. Parlament był w fazie organizowania się, w Senacie do tego momentu odbyło się jedno posiedzenie poświęcone sprawom technicznym, większość parlamentarzystów była jeszcze poza Warszawą, ja – wówczas senator – też, i naraz otrzymaliśmy telegramami powiadomienie, że mamy stawić się na posiedzenie OKP 18 lipca wieczorem.

To wtedy dowiedzieliśmy się, że kandydatem będzie generał, że Wałęsa jest naszym naturalnym kandydatem, ale nie będzie ubiegał się o urząd prezydenta z uwagi na niedemokratyczne otoczenie. Taką formułę zaproponował przewodniczący klubu OKP Bronisław Geremek, a ponieważ spotkała się z przychylną reakcją sali, Geremek zapowiedział swoje wystąpienie w takim właśnie duchu następnego dnia w trakcie posiedzenia Zgromadzenia Narodowego.

Kolejny dzień zapowiadał się niezwykle ciekawie. Wszyscy skupieni byli na tym co się wydarzy jutro. Napięcie rosło. Kiedy wchodziliśmy późnym wieczorem na Salę Kolumnową, bo tam odbywały się posiedzenia OKP, sekretariat wręczał każdemu wchodzącemu pokaźnych rozmiarów broszurkę z nadrukiem na okładce: „Uchwała Zgromadzenie Narodowego. Ordynacja wyborcza wyboru Prezydenta Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”. Zmiana nazwy państwa nastąpi dopiero z końcem pamiętnego 1989 roku.

Zanim rozpoczęła się zasadnicza faza obrad, zacząłem przegląd tę broszurkę. Nie zwróciłem wówczas w ogóle uwagi na pułapkę w niej tkwiącą, o czym później, ale przyszło mi na myśl, że chyba ordynacja w formie uchwały Zgromadzenia Narodowego nie jest w tym przypadku właściwa. Właśnie przechodził środkiem sali Walerian Pańko, członek prezydium OKP, zapytałem go więc, czy przypadkiem przed wojną nie wybierano prezydenta na podstawie ordynacji w formie ustawy. Nie byłem tego pewny, ale taka wątpliwość się w mojej głowie wtedy pojawiła.

Walerian zatrzymał się na chwilę i nie wdając się ze mną w dyskusję powiedział mi, że ta kwestia była rozważana, ale ostatecznie zdecydowano, że uchwała Zgromadzenia Narodowego będzie w tym przypadku właściwa. W tamtym czasie wszyscy w OKP mieliśmy do siebie niemal bezgraniczne zaufanie. Wybory prezydenta trwały około 8 godzin, gromadząc przez telewizorami dosłownie wszystkich. Andrzej Wajda powiedział później, że gdyby go poproszono o wyreżyserowanie tego wydarzenia na pewno nie potrafiłby wydobyć takiego jak wtedy naturalnego napięcia.

Kiedy oddano wszystkie głosy, poproszono sekretarzy Zgromadzenia Narodowego o ich przeliczenie. Znalazłem się wtedy w komisji skrutacyjnej i pamiętam doskonale, że liczyliśmy wspólnie każdy głos oddzielni, a po pierwszym liczeniu postanowiliśmy policzyć głosy jeszcze raz. Wynik był zdumiewający. Generał otrzymał o jeden głos więcej niż bezwzględna większość. Spontanicznie zasugerowałem pozostałym członkom komisji, by głosy jeszcze raz przeliczyć. Wynik był taki sam.

Nie dowierzaliśmy temu, co widzieliśmy, w związku z tym głosem nie uznającym sprzeciwu zarządziłem czwarte liczenie. Pozostali ani mruknęli i zaczęliśmy znowu liczyć. Wynik był, oczywiście, taki sam.

Stało się.

Nie będę opisywał dyskusji i żalów, które się wtedy wylały i pretensji do tych, którzy oddawali głosy nieważne, albo byli nieobecni. Zauważyłem, jeszcze przez posiedzeniem, że jeden z kolegów np. opuszcza hotel z wyraźnym zamiarem wyjazdu poza Warszawę. Zapytałem go, jak może – w takiej chwili. Odpowiedział, że obiecał żonie już dawno pielgrzymkę do Lourdes i gdyby nie pojechał, to przepadłyby mu pieniądze, a poza tym żona by mu tego nie darowała. Byłem załamany.

Ale najgorsze dopiero miało nastąpić. Okazało się niebawem, że ówczesny ambasador USA w Polsce (Davis) zaprosił na kilka dni przed wyborami niektórych naszych kolegów i pouczył ich, co mają zrobić w parlamencie, by generał został prezydentem. Bardzo dokładnie opisał to w swoich wspomnieniach Andrzej Wielowieyski, który wraz z Andrzejem Stelmachowskim był wówczas instruowany w ambasadzie. Jak wiadomo na początku lipca był w Polsce sam prezydent Bush, by skłonić Lecha Wałęsę i jego otoczenie do powierzenia prezydentury generałowi.

Emocje powoli opadały, uczyliśmy się szybko co to jest realpolitik, aż tu nagle, gdzieś po dwóch tygodniach senator Piotrowski odczytał w wolnych wnioskach, już po wyczerpaniu porządku dziennego, apel grupy prawników ze Śląska protestujących przeciwko wyborowi generała, zarzucając temu wyborowi niekonstytucyjność. Zwracali mianowicie uwagę, że ówczesna konstytucja mówiła o wyborze prezydenta przez Zgromadzenie Narodowe bezwzględną większością głosów, a uchwala o wyborze prezydenta stanowiła, że wybór ma nastąpić „bezwzględną większością ważnie oddanych głosów”. Wyraz „ważnie” czynił tu – jak wiadomo – istotną różnicę.

Marszałek Stelmachowski był wyraźnie apelem tym zniesmaczony. Spokojnie wysłuchał go do końca, i oznajmił, że w tej sytuacji trzeba będzie powołać specjalną komisję do zbadania zasadności tego zarzutu. Nie muszę dodawać, że taka komisja nigdy się nie ukonstytuowała. Przywołuję to wydarzenie, by zwrócić uwagę na to, jak wówczas skutecznie zamanipulowano całym Sejmem i całym Senatem. Gdyby ordynacja była uchwalana w formie ustawy, musiałaby przejść przez trzy czytania, a następnie trafiłaby do Senatu, gdzie być może, jeśli nie wcześniej w Sejmie, ktoś odkryłby cały ten szwindel. Po to był więc ten sztucznie stworzony pośpiech, wezwanie nas na wieczór w przeddzień wyborów prezydenta, choć rano jeszcze nikt o wyborach nie słyszał, ktoś zawczasu pomyślał, żeby ordynacja była przyjęta w formie uchwały, a nie ustawy, po to, by te p-osły i p-oślice nie kapnęły się co tu naprawdę jest grane.

Przeszło, minęło – byliśmy pionkami wówczas w grze światowej, Amerykanie układali figury po swojemu i całą tę partię rozegrali po mistrzowsku, a my przy tym zyskaliśmy nie mało.

Ale teraz już pora byśmy panowali przynajmniej nad naszymi wewnętrznymi sprawami. Ostatnia ordynacja, ta dla wyborów korespondencyjnych, była tak szybko uchwalana, że nawet członkowie Państwowej Komisji Wyborczej nie zdołali się zorientować, że są z tych wyborów całkowicie wyautowani. Nikt z nich nawet nie zaprotestował Jej przewodniczący tłumaczył, że oni nie są od polityki. Nie są, ale są od przestrzegania konstytucji; okazało się jednak, że do Konstytucji mają taki sam stosunek jak rządzący. Szok pourazowy związany z potraktowaniem członków PKW z tzw. buta był tak wielki, że po nie-wyborach stwierdzili, że wyborcy nie mieli na kogo głosować, bo nie było kandydatów.

Zasugerowali marszałkowi Sejmu, by ogłosiła nowe wybory w ciągu dwóch tygodni, zapominając, że nie ma do tych wyborów nowej ordynacji, a obowiązująca mówi o wyborach korespondencyjnych. Wszyscy członkowie tej komisji będą gremialnie i każdy z osobna zapamiętani po wsze czasy z racji wyjątkowych umiejętności interpretacyjnych i wcale się nie dziwię, że dotychczas sławetna uchwała PKW nawet nie została ogłoszona. Dziś Rządowe Centrum Legislacji podało, że nic mu nie wiadomo o terminie publikacji.

Źródło; monitorkonstytucyjny.eu

Sprawdź także

Jest dużo wątpliwości

Rzecznik praw obywatelskich Marcin Wiącek w wywiadzie dla Katolickiej Agencji Informacyjnej (KAI) z 4 kwietnia …