Ewa Łętowska: O nieposłuszeństwie Ostatniego Pokolenia
Nieposłuszeństwo obywatelskie nie jest prawem obywatelskim, ani nie jest wolnością obywatelską. Jest sposobem demonstracji woli politycznej obywateli. Charakteryzuje się tym, że obywatele podejmują działania, które są sprzeczne z nakazami i zakazami prawa. Jednocześnie godzą się na to, że władza wyciągnie wobec nich konsekwencje. Cały problem wtedy wyraża się w tym, że akcja i reakcja muszą być proporcjonalne.
Ruchy ekologiczne nie mają mocnej aprobaty społeczeństwa, więc przedstawiciele tych ruchów walczą o uznanie, walczą o zyskanie sojuszników. Jeżeli wybierają sposoby swojej demonstracji, które łączą się z niedogodnościami dla innych obywateli – a to wejdą na scenę w trakcie koncertu w filharmonii, a to obleją zmywalną farbą pomnik Syrenki, a to usiądą na jezdni – to muszą się liczyć z ryzykiem nie tylko reakcji władzy, ale i niezadowolenia współobywateli: słuchaczy koncertu, przechodniów – upatrujących w ich akcjach wybryków, czy innych użytkowników dróg. Więc jeśli chcą działać efektywnie muszą kalkulować, jak osiągnąć maksimum rozgłosu przy minimum wzbudzenia niechęci współobywateli. Jeśli przeciągną strunę, ich działanie będzie kontrproduktywne.
Mam w pamięci Ruch Obrony Puszczy Białowieskiej. To również było nieposłuszeństwo obywatelskie – władza chciała wycinać drzewa, a demonstrujący nie chcieli do tego dopuścić. Tylko to było bardzo namacalnie, bliskie. W przypadku Ostatniego Pokolenia cel jest dużo bardziej odległy, chodzi o zmianę polityki państwa, przekierowanie pieniędzy i inwestycji. To dużo trudniejsze, bo demokracja ma krótki oddech. Żyje od wyborów do wyborów. Zajmowanie się długoterminowymi celami, przekraczającymi horyzont jednego cyklu wyborczego, jest dla polityków zbyt odległe, niewarte zainteresowania.
Władza może reagować na takie demonstracje bardzo różnie. Jeżeli policja usuwa demonstrantów, to zazwyczaj wynosi ich poza pasmo drogi. I może to robić mniej lub bardziej delikatnie. Może kogoś upuścić, może potem bardzo długo w złych warunkach ich legitymować. Może wreszcie policja przyjechać na miejsce interwencji z dużym opóźnieniem dopuszczając do tego, że inni obywatele – w tym przypadku kierowcy – będą coraz bardziej agresywni wobec demonstrujących. Władza doskonale zna te mechanizmy i może je wykorzystać, żeby napuszczać obywateli na demonstrantów.
W tym spektaklu mamy jeszcze jednego aktora – sądy. Zazwyczaj w motywach działaniach sprawców biorą pod uwagę cel. Tym celem nie jest chuligaństwo, tylko doprowadzenie do pewnej zmiany społecznej. Takim nieposłuszeństwem obywatelskim były na przykład działania grup kobiecych – Femenu – w Ukrainie czy Pussy Riot w Rosji. Wdzierały się np. do cerkwi i tam demonstrowały. Te osoby były karane za chuligaństwo, czyli tamte sądy były ślepe na fakt, że chodziło nie o wybryk, tylko o demonstrację. U nas sądy raczej są skłonne łagodniej traktować osoby łamiące prawo w ramach obywatelskiego protestu, niż chuliganiących kiboli stadionowych.
Żyjemy w społeczeństwie, gdzie prymitywizm reakcji jest niemalże standardem. Ktoś się z nami nie zgadza, więc jest głupi i z założenia nie ma racji. Ale demokracja polega również na tym, żeby pozwolić innym artykułować swoje poglądy nawet w sposób, który nam się nie podoba. To, co ja tutaj mówię, jest dosyć niechętnie słuchane, ponieważ publiczność chce wiedzieć czarno na białym, zero- jedynkowo kto ma rację. Ale to tak nie działa w żadnym rozwiniętym społeczeństwie. Mamy cały społeczny teatr, w którym aktywiści, władza, współobywatele i sądy muszą ważyć ryzyka i oceniać proporcjonalność swoich działań.
Ewa Łętowska
Autorka opublikowała komentarz wcześniej na swoim profilu FB