Włodzimierz Wróbel: Krótka historia kolonizacji Sądu Najwyższego (z surrealistycznym zakończeniem)
z dedykacją dla bohaterów tej historii, o niezwykle wybiórczej pamięci.
W pierwszym kroku większość parlamentarna uchwaliła ustawę usuwającą z Sądu Najwyższego wszystkich sędziów, a Prokurator Generalny, Z. Ziobro otrzymał uprawnienie do arbitralnego wskazania tych sędziów SN, którzy łaskawie mogą zostać na swoich stanowiskach. To nie spodobało się Prezydentowi A. Dudzie, który te ustawę zawetował i zaproponował swoją własną, która to jemu dawała władzę nad Sądem Najwyższym – mógł dowolnie określać, ilu w tym sądzie ma być sędziów, ogłaszać konkursy, powoływać specjalnych rzeczników dyscyplinarnych, bezpośrednio wpływać na wybory kandydatów na prezesów tego sądu, i ustanawiać wewnętrzne reguły postępowania (tzw. Regulamin Sądu Najwyższego). Część sędziów miała zostać usunięta, w tym Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego.
Przy okazji utworzono przy Sądzie Najwyższym dwa specjalne sądy – Izbę Dyscyplinarną oraz Izbę Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Politycy mogli je w komplecie obsadzić swoimi ludźmi.
Tę pierwszą Izbę dostał do swojej dyspozycji Minister Sprawiedliwości, a tę drugą Prezydent. Izba Dyscyplinarna miała karać niepokornych sędziów, zaś Izba Kontroli Nadzwyczajnej miała czuwać nad tym, by politykom nie stała się krzywda w trakcie wyborów czy rozliczania kampanii wyborczych. Jednocześnie politycy opanowali proces minowania na stanowiska sędziowskie, przejmując w całości konstytucyjny organ, jakim była Krajowa Rada Sądownictwa. Dzięki temu powstał ciąg technologiczny: Prezydent nominował na stanowiska sędziowskie tych, których wskazali mu posłuszni polityczni nominaci w neoKRS.
Warto byłoby ustalić, w jaki sposób i gdzie stworzono listy osób, które miały znaleźć się w Sądzie Najwyższym w drodze fikcyjnych konkursów przed neoKRS. Jedno jest pewne, że ci, którzy zgodzili się na umieszczenie swoich nazwisk na tych listach, doskonale wiedzieli, że mają zająć miejsca sędziów usuwanych z Sądu Najwyższego i że uczestniczą w niekonstytucyjnym przejęciu tego organu przez polityków.
Rozwinięcie:
Liczba owych nominatów miała dać gwarancje na przejęcie stanowisk prezesów w Sądzie Najwyższym, ale plan się tylko częściowo udał, bo na skutek interwencji trybunałów międzynarodowych nie udało się usunąć ani Pierwszej Prezes SN, ani części legalnych sędziów. W wielkiej mierze była to także zasługa zwykłych obywateli protestujących pod siedzibami sądów i i wspierających sędziów.
Trzeba więc było plan uzupełnić o kolejne zmiany ustawy, tym razem mające na celu ubezwłasnowolnienie większości sędziów biorących udział w Zgromadzeniu Ogólnym Sędziów SN, a więc organie wskazującym kandydatów na Pierwszego Prezesa SN. Przepisy tak zmieniono, by nawet garstka politycznych nominatów mogła wskazać Prezydentowi „właściwego” kandydata, a przebieg owych „wyborów” miał nadzorować prezydencki komisarz, którym zostali kolejno były Dyrektor Departamentu w Ministerstwie Sprawiedliwości oraz były wiceminister.
Komisarze nie dopuścili sędziów do głosu, nie pozwalali na przedstawienie żadnych wniosków, a kiedy okazało się, że wyniki jednego z głosowań nie są po ich myśli, to do protokołu podyktowali inne wyniki głosowania, niż to ustaliła specjalnie powołana komisja skrutacyjna.
Nie poddali także pod głosowanie Zgromadzenia Ogólnego uchwały o przedstawieniu Prezydentowi kandydatów na stanowisko Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, mimo że takiej uchwały wymagał nawet ich własny Trybunał Konstytucyjny pod przewodnictwem Julii Przyłębskiej. Naruszali własne przepisy dotyczące sposobu dostarczenia dokumentów wyborczych prezydentowi. Protokół z tego „Zgromadzenia Ogólnego” nigdy nie został przez to Zgromadzenie zatwierdzony.
Obecnej przy tym prof. Manowskiej nie przeszkadzały wówczas ani jawne manipulacje, ani łamanie prawa. Kandydując na stanowisko Pierwszego Prezesa SN nie widziała także potrzeby poinformowania Zgromadzenia, że jest bliską znajomą Prezydenta, który miał ją na to stanowisko mianować.
Po zakończeniu tej farsy wyborczej, sędziowie Sądu Najwyższego zażądali zwołania kolejnego Zgromadzenia Ogólnego, by przedyskutować to, co się stało i zażądać wyjaśnień od osób, które przejęły kontrolę nad Sądem Najwyższym. Zgromadzenie Ogólne jest taką szczególną formą samorządu sędziowskiego. Ustawa przewiduje, że Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego ma obowiązek zwołać takie Zgromadzenie na wniosek samych sędziów.
I faktycznie, takie zgromadzenie w czerwcu 2020 r. zwołano, tyle że ograniczyło się ono tylko do oświadczenia prof. Manowskiej, że nie ma kworum, bo jest za mało sędziów, gdyż cześć z nich udała się na urlopy. Dziwnym trafem były to osoby pochodzące z politycznych nominacji, a urlopów udzielono im akurat na ten dzień, w którym miało się odbyć Zgromadzenie.
O fakcie tym sędziowie zawiadomili rzecznika dyscyplinarnego Sądu Najwyższego, jednak zapobiegliwa prof. Manowska zwróciła się wówczas do Prezydenta, który wykorzystał inne swoje świeżo zdobyte uprawnienia wobec Sądu Najwyższego i sprawę odebrał rzecznikowi dyscyplinarnemu, przekazując słynnemu sędziemu Schabowi, żeby ten się nią odpowiednio „zaopiekował”.
Obrady więc zawieszono – i owo zawieszenie trwa do dziś, czyli już ponad 4 lata. Najpierw pretekstem była epidemia (która jednak nie przeszkodziła zorganizować zgromadzenia „wyborczego”), potem już nie wiadomo co – prawdopodobnie fakt, że ciągle legalnie wybranych sędziów była większość w Sądzie Najwyższym.
Epilog:
Teraz jednak te proporcje się zmieniły i oto prof. Manowska nagle przypomniała sobie, że istnieje coś takiego jak Zgromadzenie Ogólne Sędziów SN.
Sędziowie mają się więc zebrać i…….
zatwierdzić sprawozdanie z działalności (sic!) Izby Dyscyplinarnej, czyli tej samej Izby, która represjonowała sędziów, której funkcjonowanie kosztowało Polskę setki milionów złotych kar, a której likwidację zaproponował ostatecznie sam jej twórca (Prezydent Duda).
I dzieje się to we wrześniu 2024 r.
Włodzimierz Wróbel
Komentarz prof. Wróbel opublikował wcześniej na swoim profilu na FB