Strona główna / Szczypta soli / Mit o tolerancji Polaków

Mit o tolerancji Polaków

W odpowiedzi na krytykę Zachodu w sprawie nagonki na LGBT politycy PiS przypominają rzekome polskie tradycje. „Tolerancji nikt nas uczyć nie musi” – mówił premier Morawiecki. Tymczasem Polska ma długą historię prześladowań mniejszości religijnych i etnicznych

„Tolerancja należy do polskiego DNA, nas nikt tolerancji nie musi uczyć” – mówił premier Mateusz Morawiecki na konferencji prasowej 28 września, zapytany o list 50 ambasadorów w obronie osób LGBT w Polsce.

W podobnym duchu – nawiązując do historii – wypowiadali się inni politycy rządzącej prawicy. Sebastian Kaleta, poseł PiS, napisał na Twitterze: “Mniejszości w Polsce były zawsze szanowane, a na zachodzie różnie bywało…”

Przekonanie, że Polska była zawsze krajem tolerancyjnym wobec różnych mniejszości, powraca od lat w wypowiedziach polityków prawicy i ma stanowić dowód, że i dziś jest tolerancyjna (ponieważ jest to polska tradycja). Np. w 2017 r. OKO.press analizowało wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, prezesa PiS, podczas „miesięcznicy smoleńskiej”. Kaczyński mówił wówczas, że Polska była „wyspą tolerancji i wolności”. Do tego politycy prawicy uwielbiają narzekać, że Zachód polskiej tolerancji nie docenia i nas niesprawiedliwie oczernia.
Polska tolerancja – przez chwilę i nie dla wszystkich

Jak było naprawdę z tolerancją w Polsce? W skrócie:

przeżywała krótki złoty okres pod koniec XVI w.;
od XVII w. wprowadzano stopniowo prawa przeciwko „różnowiercom”, czyli niekatolikom;
od XVI w. zdarzały się regularnie akty przemocy wobec protestantów – np. palenie zborów;
Rzeczpospolita była otwarta dla Żydów, ale kazała im za gościnność drogo płacić, nakładając rozmaite dodatkowe ciężary i ograniczając drastycznie liczbę zawodów, które mogli wykonywać;
w XIX i XX w. (a często także wcześniej) Żydzi byli celami zbiorowej przemocy – badacze naliczyli na ziemiach Polskich co najmniej 70 pogromów od początku XIX w., przy czym ostatnie miały miejsce po II wojnie światowej i Zagładzie.

Bardzo krótki złoty okres

Historycy za szczytowy moment tolerancji w Polsce uznają akt konfederacji warszawskiej z 1573 roku, która gwarantowała pokój wyznaniowy i równe traktowanie ludzi (ale tylko wolnych, a więc nie chłopów poddanych stanowiących większość ludności) niezależnie od wyznania. W tym samym czasie Niemcy i Francję rozdzierały konflikty religijne, których Rzeczypospolitej udało się uniknąć.

Znakomity historyk Janusz Tazbir tolerancję nazwał w jednym z wywiadów „cnotą silnych”. Warto także przypomnieć, że historycy – tacy jak Norman Davies – przypisują ją także słabości państwa polskiego.

„Polska »anarchia« i »złota wolność« stały się w tej samej mierze przeszkodą dla skutecznych rządów, co dla fanatyzmu religijnego” – pisał Davies w „Bożym Igrzysku”, swojej wizji historii Polski.

W miarę upadku dawnej Rzeczypospolitej ginęła także tradycja tolerancji. Już w czasie bezkrólewia po śmierci Zygmunta Augusta doszło w Krakowie do rozruchów (10 października 1574). Ich pretekstem było rzekome uderzenie chrześcijańskiego chłopca przeszkadzającego w nabożeństwie protestanckim. Tłum uczniów i studentów zaatakował zbór. Zabito dwóch protestantów. Następnego dnia motłoch zniszczył i obrabował zbór, a na rynku w Krakowie spalono protestanckie książki. Przy ich blasku śpiewano hymn „Te Deum laudamus” („Ciebie Boże chwalimy”). Pod presją protestanckich magnatów skazano na śmierć i ścięto pięciu przypadkowych uczestników.

W 1658 roku Sejm nakazał polskim arianom zmianę wyznania w ciągu trzech lat lub opuszczenie kraju, grożąc im karą śmierci. Na tzw. sejmie niemym w 1717 roku odebrano protestantom prawo sprawowania urzędów, a rok później usunięto z sejmu ostatniego protestanckiego posła.

Pogromy Żydów na ziemiach polskich wydarzały się regularnie od lat 80. XIX wieku do lat 40. XX wieku.

Więcej na OKOpress.pl

Sprawdź także

A niepełnosprawni?

Projekt przewiduje dyżury poradnictwa prawnego w całym kraju oraz prowadzenie litygacji strategicznej w sprawach dyskryminacji ze względu na niepełnosprawność. …