Strona główna / Moja kancelaria / Grzechy ojców i nasze

Grzechy ojców i nasze

Wywiad prezydenta Rzeczypospolitej Polski Bronisława Komorowskiego: „Nie biczujmy wnuków za grzechy dziadków”, który ukazał się 17 lipca 2013 r. w „Gazecie Wyborczej”.– Maciej Czarnecki ?Gazeta Wyborcza?: W Łucku 20-letni Ukrainiec rozbił jajko na pana mary­narce. Zbagatelizował pan ten incy­dent. Jednak czy to nie jest kolejny sygnał, że debatę o Wołyniu za­właszczają ekstremizmy? Wezwania nacjonalistycznej Swobody, by nie przyjeżdżał pan na Ukrainę, apel 148 ukraińskich deputowanych Partii Regionów i komunistów, by polski Sejm nazwał zbrodnię wołyńską lu­dobójstwem, a teraz to jajko…
– Prezydent Bronisław Komorowski: To jednostkowe zachowanie, kompletny margines. Przed katedrą były tłumy Ukraińców i Polaków, którzy przyje­chali w związku z 70. rocznicą zbrod­ni wołyńskiej. Reakcje były niesłycha­nie życzliwe. To samo w Kisielinie. Wy­dawałoby się, że zwłaszcza w tym miej­scu złe emocje mogłyby żyć do dziś i rzutować na klimat spotkania. Żyją tam także potomkowie tych, którzy 11 lipca 1943 r. brali udział w antypolskiej akcji. Tymczasem było tam niezwykle dużo sympatii i zrozumienia. Było mnóstwo Ukraińców i Polaków razem. Był hierarcha Kościoła prawosławne­go z całą grupą księży i wiernych. Mo­dlili się głośno w czasie całej smutnej uroczystości. Same sympatyczne re­akcje. Była w tym, w mojej opinii, po­trzeba zrzucenia ciężaru winy i odpo­wiedzialności. A z polskiej strony – cię­żaru bólu, który od tamtego czasu to­warzyszy rodzinom. I to w Kisielinie, w scenerii pełnej dramatyzmu: ruiny kościoła, w którym bronili się, a potem ginęli Polacy, groby polskie i żydow­skie… Skrajności na pewno są i dają o sobie znać, ale pozostają margine­sem. Był to incydent na tle wielkiego procesu pojednania i przeżywania prawdy, nawet jeśli ona jest bolesna. Niedzielne uroczystości przygotował ukraiński Kościół katolicki.
– Dlaczego nie udało się zorganizować wspól­nych obchodów państwowych z udziałem prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza?
– Przeszłość nie musi dzielić na zawsze Upamiętnienie Polaków zabitych w Kisielinie Wzajemnie pojednanie buduje się na prawdzie Państwowe obchody uniemożliwił klimat obaw przed 70. rocznicą zbrodni. Jednak po raz pierwszy tak mocny wydźwięk miały piękne i mądre słowa biskupów rzymsko- i greckokatolickich z Polski i Ukrainy. To coś nowego, podobnie jak obecność w katolickiej katedrze w Łucku przedstawicieli władz najwyższego szczebla, wicepremiera Konstantyna Hryszczenki. Nigdy wcześniej nie było też takiej woli uczestniczenia w niezwykle trud­nej emocjonalnie uroczystości w Kisie­linie. Przeszliśmy razem po ziemi zbro­czonej krwią. Składając razem kwiaty, pokazaliśmy w ten sposób również po­czątek krwawej zbrodni na Wołyniu, ja­kim była zagłada społeczności żydow­skiej. Zaczęła się ona w 1941 r. po wkro­czeniu Niemców, miała swą kontynu­ację niestety z udziałem policji ukraiń­skiej, a zakończyła się piekłem Polaków. Na przykładzie Kisielina widać, że jed­na bezkarna i akceptowana zbrodnia pociąga za sobą następną. Mamy chęć wspólnego przepracowania tej lekcji hi­storii. Wszystko to składa się na obraz nadziei na przyszłość. Wykorzystałem obecność gubernatora wołyńskiego, aby pójść dalej. Nie bez znaczenia jest tutaj fakt, że dziadek gubernatora zginął z rąk polskich. Chciałbym, by w tej niepraw­dopodobnej scenerii ruin kościoła w Ki­sielinie odbył się koncert symfoniczny z udziałem artystów polskich i ukraiń­skich oraz wszystkich ludzi dobrej wo­li, którzy chcieliby zamanifestować, że nie zapominają o tej zbrodni, ale chcą budować lepszą przyszłość. Namawiam Krzesimira Dębskiego, który był z na­mi w Kisielinie, a którego wielu krew­nych zginęło na Wołyniu – by tę orkie­strę poprowadził. To jeden ze sposobów, by ?pomóc Ukraińcom radzić sobie ze swoją hi­storią”, jak mówił w piątek w Sejmie Radosław Sikorski? Jest ich więcej. W Łucku spotkałem organizatorki trwającej już akcji pod tytułem ?Zadbaj o grób pradziada”, w ramach której siedem setek polskich dzieci z Dolnego Śląska razem z ukraińskimi rówieśnikami porządkuje polskie groby. Byli też tam harcerze z województwa łódzkiego, którzy z młodymi Ukraińcami opiekują się grobami polskich żołnierzy. Ukraińcy mają problem wynikający z odmiennego klimatu politycznego i innej drogi historycznej Ukrainy wschodniej i zachodniej. Musimy o tym pamiętać. W naszym interesie leży umacnianie się niepodległej Ukrainy i świadomości narodowej Ukraińców. Nie musi to oznaczać, że będziemy rozgrzeszać banderowców. Wręcz przeciwnie, od niepodległego państwa ukraińskiego mamy prawo oczekiwać, że dostrzegą oni i naszą wrażliwość, i np. nie będą stawiać pomników tym, którzy mają na sumieniu zbrodnie wojenne. Że będą zgody na budowanie polskich cmentarzy. Marzy mi się, by w Kisielinie lub gdzieś indziej powstało centrum spotkań młodzieży polskiej i ukraińskiej – właśnie na tych grobach, by pomogło to kształtować wyobraźnię młodych Polaków i Ukraińców.
– Sejm nazwał rzeź wołyńską ?czystką etniczną o znamionach ludobój­stwa”? Czy w ogóle wypadało kłócić się o treść uchwały? Może lepiej by było, gdyby posłowie uczcili pamięć zamordowanych minutą ciszy?
– Kiedyś panował w Sejmie dobry obyczaj, że tego rodzaju uchwały przyj­mowano przez aklamację. Dziś jest to o wiele trudniejsze niż pięć czy dziesięć lat temu. To dowód na to, że spór poli­tyczny w Polsce się zaostrzył. Gorszą­ce sejmowe spory o uchwałę to była bie­żąca walka polityczna. Przecież te same kluby parlamentarne PiS, SLD, PSL w 2009 roku akceptowały inne brzmie­nie uchwały. Ukraińcy nie powinni się jednak dzi­wić takiej dyskusji w Polsce. Dobrze by było, by taka otwarta debata historycz­na odbyła się na Ukrainie, bo to stwarza dobry klimat do wybaczenia i pojednania. Nie chcemy utrudniać Ukraiń­com ich rozliczenia z tamtym strasz­nym okresem. Dlatego powinniśmy ich raczej do tego zachęcać, niż biczować wnuki za grzechy dziadków. To kwestia wyczucia, ale i powściągnięcia od po­kusy wyciągania korzyści politycznych, tu, w kraju. Janusz Palikot postulował podczas debaty nad sejmową uchwałą zwrot ?wybaczamy i prosimy o wybaczenie”. Polska powinna prosić o wybaczenie za Wołyń? Doceniam w pełni tę sugestię i postawę. Jestem synem partyzanta Armii Krajowej. Wielu moich krewnych służyło w wileńskiej AK. To też był teren etnicznie wymieszany. Wiem z opowieści mojego ojca, jak trudne były to sprawy. Jak trudno było oddzielić kwestie słusznych racji politycznych czy wojskowych od emocji narodowych i jak łatwo było stanąć w obliczu dramatycznej potrzeby odwetu za zbrodnie. W warunkach pokoju – absolutnie nie do przyjęcia. Wystąpiło to także na Ukrainie, na całych Kresach Wschodnich, ale i na Chełmszczyźnie, gdzie to straszne wojenne prawo było stosowane nie tylko wobec sprawców zbrodni na Polakach, ale także w stosunku do ludzi bez osobistej winy. To też były rzeczy straszne. Oczywiście skala obu zjawisk była inna, więc nie wolno stawiać znaku rów­ności między polskim odwetem a ukra­ińską zbrodnią, która rozkręciła tę spi­ralę nieszczęścia. Trzeba sobie powie­dzieć, że też mamy wstydliwe sprawy na naszym koncie. Zemsta na przy­padkowych ludziach na zasadzie zbio­rowej odpowiedzialności jest moralnie nie do przyjęcia, nawet jeśli stoją za nią jakieś bieżące argumenty operacyjne, wojskowe czy polityczne. Występujący w niedzielę wicepre­mier Hryszczenko niebezpiecznie zbliżył się do owego zrównywania zbrodni Ukraińców i odwetu Polaków. Podobna argumentacja pobrzmie­wa często w ukraińskiej narracji w tej sprawie. Traktuję to jako dowód, że spo­łeczeństwo i państwo ukraińskie po­trzebują czasu i pracy, by spojrzeć praw­dzie prosto w oczy i nie szukać uspra­wiedliwienia przez kamuflaż, że wszy­scy są tak samo winni. Potrzebne jest przyjęcie prawdy, że ukraińscy nacjo­naliści mordowali ludność polską, a po­tem był odwet Polaków. I powtórzę: nie ma tu znaku równości. Trzeba konse­kwentnie proponować Ukraińcom wspólne przezwyciężenie dziedzictwa tego strasznego czasu, bo tędy wiedzie droga do wzajemnego wyznania win, wybaczenia i do pojednania. Próbowali tego kolejni prezydenci. Jednak Jarosław Kaczyński zerwał z polityką swego brata, apelując o umieszczenie w uchwale sformuło­wania o ?ludobójstwie”. Wszyscy, zwłaszcza polscy katolicy, powinni zastanowić się, dlaczego biskupi wydali oświadczenie, używając powściągliwego języka. Mówiąc zresztą o wiele straszniejszą prawdę, ale innym językiem. Politycy z kolei powinni pomyśleć, dlaczego wszyscy prezydenci niepodległej Polski starali się mówić podobnie. Uważam, że powinnością prezydentów było i jest mówić takim językiem, który nie pogarsza wzajemnych relacji, nie wywołuje jeszcze większego bólu. W sposób, który ułatwia, a nie utrudnia dokonanie samooceny, odcięcie się od zbrodni, prośbę o wybaczenie i wolę pojednania. To nie przypadek, że tak mówili prezydenci Aleksander Kwaśniewski i Lech Kaczyński. Radziłbym to przemyśleć ich politycznemu zapleczu sprzed lat, czyli dzisiejszemu SLD, PiS, SP, dlaczego akceptowali taki język wtedy, a dzisiaj świadomie dążą do jego zaostrzenia. Nie powinniśmy więc naciskać na Ukraińców? Powinniśmy, ale mądrze i odpowiedzialnie. Jest coś na rzeczy, że ze względu na strategię wobec Ukrainy Polska za słabo zachęcała stronę ukraińską do rozliczenia zbrodni wołyńskiej. Polska nigdy nie wystąpiła o całościowe roz­wiązanie kwestii rozproszonych po­chówków w dołach śmierci i stworzenia cmentarzy.
– Zaapelował pan o godne upamiętnie­nie ofiar.
– Będę starał się budować klimat, który wyzwoliłby w Ukraińcach myśl, że czas najwyższy te problemy roz­wiązać. Wybaczenie nie może odby­wać się przez upływ czasu i zapo­mnienie, tylko poprzez świadome dzia­łanie, by prawda – nawet najbardziej dramatyczna – zmieniała współczes­nych w ludzi wrażliwych na krzywdy, w ludzi, którzy pamiętają nie tylko o swoich krzywdach, ale i tych wyrzą­dzonych przez własny naród.
– Nie obawia się pan, że apele o upa­miętnienie mogą odnieść odwrotny skutek? Jeden z posłów Swobody mówił ostatnio o ?neoimperialistycznych zapędach” Polski.
– I cóż z tego? Jakie to ma znaczenie wobec dokumentu podpisanego także przez zwierzchnika Kościoła greckoka­tolickiego? Absolutnie nie mam takich obaw. Jeśli mówi się o sprawach nawet najtrudniejszych, bolesnych, ale takim językiem, który nie chce upokorzyć roz­mówcy, to można liczyć na postęp. Je­stem przekonany, że dzięki wspólnym wysiłkom po 70 latach jest możliwe przyspieszenie procesu pojednania polsko-ukraińskiego ponad grobami. W dużym stopniu zależy to jednak od sytuacji geopolitycznej. Ukraina stoi na rozdrożu.
– Czy są szansę, by na szczycie Partnerstwa Wschodniego w Wilnie podpisała w listopadzie umowę o stowarzyszeniu z UE?
– Uważam, że tak. Rozmawiałem o tym w niedzielę z wicepremierem Ukrainy, rozmawiam za każdym razem z prezydentem Janukowyczem. Co prawda w parlamencie pojawiły się trudności z przeprowadzeniem ustaw, które warunkują podpisanie takiej umowy, ale wicepremier Hryszczenko zapowiedział, że Ukraińcy zdążą. Ważne jest to, że te ustawy są już w większości w parlamencie.
– Mówimy o reformach prokuratury i kodeksu wyborczego?
– Z prokuraturą może być problem. Projekt tej ustawy został wysłany do Komisji Weneckiej. Na ekspertyzę trzeba czekać nawet do dwóch miesięcy, co oznaczą że ukraiński parlament będzie mógł przystąpić do dalszych prac nad ustawą nie wcześniej niż we wrześniu. Pytanie, czy Ukraina zdąży z ustosunkowaniem się do opinii komisji i wdrożeniem ewentualnych zmian. Trwa wyścig z czasem, ale jest postęp w realizacji unijnych warunków. Najważniejsza jest jednak wola polityczna. To, czy Ukraina będzie chciała stowarzyszyć się z UE.
– Mamy o wiele większy problem: czy liczące się kraje Unii chcą Ukrainy stowarzyszonej z UE? Polska chce.
– Chce, ale my nie jesteśmy całą Unia. Trzeba pracować jednocześnie na dwóch frontach – i tak robimy. Z jednej strony zachęcamy Ukraińców do efektywniejszej pracy. Z drugiej konsekwentnie i stanowczo oddziałujemy na kraje członkowskie, które mają różne wątpliwości. To walka zarówno w interesie Polski, Ukrainy, jak i całej Unii.

Sprawdź także

Szok dla sędziów

W niedzielę 14 kwietnia w programie „Wstajesz i Wiesz” na antenie TVN24 sędzia Beata Morawiec, …