W Izraelu rozpoczyna się najważniejsza sprawa sądowa w historii
Czy Sąd Najwyższy odważy się, w obronie prawa, wystąpić przeciwko suwerenowi, który – jak twierdzi rząd – wcielił się w aktualną większość parlamentarną, choć ta wygrała wybory przewagą zaledwie 30 tys. głosów, nie zapowiadając, co zamierza z sądownictwem zrobić? Jeśli tak, to wówczas nie tylko pojedynczy obywatele, ale i wszystkie instytucje państwa będą musiały się opowiedzieć: z sądem czy z rządem?
Wydawać by się mogło, że kwestia zamachu na wymiar sprawiedliwości, która dominowała w doniesieniach z Izraela przez cały bieżący rok, straciła trochę na aktualności. Jedną ustawę – znoszącą wymóg roztropności decyzji rządowych – rząd w lipcu przepchnął, resztę deformy zablokowały na razie gigantyczne protesty opinii publicznej.
Kneset jest zresztą na przedłużonych wakacjach, a premier Benjamin Netanjahu szykuje się do wizyty w USA za tydzień, gdzie ma z prezydentem Joe Bidenem rozmawiać o perspektywach normalizacji stosunków z Arabią Saudyjską. Koniec izraelskiej demokracji, który wieścili przywódcy opozycji, został odłożony na później?
Zamknięte drzwi do Białego Domu
Niekoniecznie. Netanjahu spotka się z Bidenem nie w Białym Domu, lecz w kuluarach ONZ w Nowym Jorku, przy okazji dorocznego Zgromadzenia Ogólnego. Prezydent odbędzie kilkanaście takich spotkań. Za to w Białym Domu ostatnio gościli na przykład premierzy Szwecji czy Australii, a także prezydent Izraela Icchak Herzog – ale on wywodzi się z będącej w opozycji do Netanjahu Partii Pracy. Dla izraelskiego premiera, dopóki trwa atak na niezawisłe sądownictwo, drzwi Białego Domu pozostają zamknięte. Zaś w Izraelu protesty przeciwko temu atakowi bynajmniej nie ustają: w ostatni weekend, jak w poprzednie, na ulice wyszło ponad sto tysięcy ludzi. Wczoraj jednak tysiące demonstrantów rozbiło namioty na błoniach pod budynkiem Sądu Najwyższego, w oczekiwaniu na rozprawę, mającą się rozpocząć dziś o godzinie 9 rano.
Sąd mianowicie rozpoznać ma szereg petycji organizacji społecznych, wzywających go, by uznał ustawę o roztropności za niekonstytucyjną i ją odrzucił.
Netanjahu dwukrotnie odmówił potwierdzenia, że w takim przypadku podporządkuje się decyzji sądu, zaś przewodniczący Knesetu oświadczył, że parlament uznałby to orzeczenie za „zamach na jego prerogatywy” i nie zareagowałby „potulnie”. Zaledwie trzech ministrów oświadczyło, że rząd „oczywiście” winien się do wyroku zastosować – ale są to szefowie resortów obrony, spraw wewnętrznych i wywiadu. Ich stanowisko popiera 49 procent Izraelczyków – ale 29 procent uważa, że rząd powinien taki wyrok sądu odrzucić.
Sąd nad demokracją
To będzie najważniejsza rozprawa sądowa w historii Izraela, a wnioski – po raz pierwszy w swej historii – rozpatrywać będzie Sąd w pełnym, piętnastoosobowym składzie. I choć wyrok nie zapadnie dziś, a może nawet nie w ciągu najbliższych kilku tygodni, to sama jego perspektywa zawiśnie nad izraelską sceną polityczną jak miecz Damoklesa.
Prokurator generalna Gali Baharav-Miara, której stanowisko jest w Izraelu niezależne od rządu, zapowiedziała już, że nie popiera jego wniosku o odrzucenie petycji, ale zgodziła się, by rząd zatrudnił innego prawnika, by reprezentował ją przed sądem. Istnieją zasadne prawnicze powody, by petycję pozostawić bez rozpatrzenia: ustawa bowiem ma charakter poprawki do jednej z ustaw zasadniczych, które w systemie izraelskim zastępują nieistniejącą konstytucję – a więc sama ma charakter takiej ustawy.
Uważa się, że Sąd Najwyższy nie ma uprawnień, by zmieniać ustawy zasadnicze – i istotnie, choć w przeszłości rozpatrywał ich konstytucyjność, to nigdy jeszcze nie odrzucił żadnej. Ale izraelskie ustawy zasadnicze przyjmowane są, jak wszelkie inne, zwykłą większością głosów i podobnie można je odwołać; ich szczególny status wynika jedynie z nadania im odrębnej nazwy.
Istotniejszy jest argument, że sąd nie powinien orzekać we własnej sprawie – ale jeśli by się od tego uchylił, to uznałby wyższość władzy ustawodawczej nad sądowniczą. Zaś przyznanie rządowi prawa do decydowania, do których wyroków ma się stosować, istotnie oznaczałoby kres praworządności w Izraelu.
Z sądem czy z rządem
Następną ustawą, której konstytucyjność Sąd ma rozpatrzyć, na rozprawie 28 września, jest ustawa pozostawiająca zasadniczo premierowi decyzję, czy z jakichś spraw rządowych winien się wycofać, żeby nie popaść w konflikt interesów. Jako że sam Netanjahu staje przed sądem, oskarżony o korupcję, oszustwa i nadużycie zaufania, można założyć, że upieranie się przy zamachu na niezawisłość sądownictwa może być uznane za taki konflikt – tym bardziej że obiecał przed sądem, że od wymiaru sprawiedliwości trzymać się będzie z daleka, póki trwa proces. Ale jeśli ustawa o braku obowiązku roztropności by się utrzymała, to wniosek o zniesienie ustawy o tym, kto może premiera odsunąć od konfliktu interesów, stałby się bezprzedmiotowy.
Na losy rozpatrywanego dziś wniosku wpłynąć może też fakt, że kadencja liberalnej przewodniczącej Sądu, Ester Hajut, kończy się 1 października. Do tej pory zwyczaj nakazywał, by jej następcą został sędzia z najdłuższym stażem – ale po schedę już się zgłosił młody sędzia, za to prawicowy i popierany przez ministra sprawiedliwości.
„Nie śmiej odrzucić tej ustawy!”, zagrodził przewodniczącej Hajut na wiecu minister finansów Becalel Smotrycz. Jej odwagi by zapewne starczyło – ale czy Sąd odważy się, w obronie prawa, wystąpić przeciwko suwerenowi, który – jak twierdzi rząd – wcielił się w aktualną większość parlamentarną, choć ta wygrała wybory przewagą zaledwie 30 tysięcy głosów, nie zapowiadając, co zamierza z sądownictwem zrobić? Jeśli tak, to wówczas nie tylko pojedynczy obywatele, ale i wszystkie instytucje państwa będą musiały się opowiedzieć: z sądem czy z rządem?
Faszyści odrzucają kompromis
W przeddzień rozprawy Jerozolima huczała od plotek, że Netanjahu jest gotów, w zamian za poparcie opozycji dla deformy, „złagodzić” kluczowe jej elementy, w tym ustawę o roztropności. Opozycja odrzuciła jednak rozmowy, dopóki premier nie udowodni, że ma w tej sprawie poparcie całej koalicji: tymczasem minister sprawiedliwości Jair Lewin z Likudu premiera oraz faszyzująca partyjka koalicyjna Żydowska Potęga ponownie odrzuciły jakąkolwiek możliwość kompromisu.
Bez nich rząd Likudu i partii religijnych (które mogłyby poprzeć kompromis) nie ma większości – ale z sondaży wynika, że gdyby dziś odbyły się wybory, koalicja straciłaby 12 mandatów i opozycja przejęłaby władzę, co mogłoby sprawić, że Netanjahu utraciłby funkcję przywódcy Likudu.
Gdy pisałem ten komentarz, trwały intensywne negocjacje Netanjahu z Lewinem w sprawie złagodzenia deformy. Nie wiadomo jednak, czy drobne ustępstwa, na które Lewin być może mógłby przystać, zadowoliłyby opozycję, wiadomo natomiast, że minister sprawiedliwości ma ochotę na schedę po premierze. Nie jest też jasne, jaki skutek może odnieść ewentualna deklaracja premiera lub całej koalicji, że zamierzają wycofać zaskarżoną ustawę. Wyobrażalne jednak jest, że Sąd zawiesi wydanie ostatecznego orzeczenia na przykład na rok, dając sobie czas na obserwowanie jej konsekwencji. Mogłoby to zmusić rząd do pewnej wstrzemięźliwości w jej stosowaniu.
Konstanty Gebert — urodzony w 1953 r., stały współpracownik „Kultury Liberalnej”, przez niemal 33 lata dziennikarz „Gazety Wyborczej”, współpracownik licznych innych mediów w kraju i za granicą. W stanie wojennym dziennikarz prasy podziemnej, pod pseudonimem Dawid Warszawski. Autor 12 książek, m.in. o obradach Okrągłego Stołu i o wojnie w Bośni, o europejskim XX wieku i o polskich Żydach. Jego najnowsza książka „Pokój z widokiem na wojnę. Historia Izraela” ukazała się 17 maja nakładem wydawnictwa Agora.
Konstanty Gebert
Źródło: kulturaliberalna.pl